Ja bynajmniej za takiego się nie uważam. Nie powiem, kilka dobrych butelek skosztowałem w swoim życiu, ale raczej tych w wydaniu klasycznym niż nowoświatowym. Pamiętam te pierwsze podchody, ten romans z beczką, z tymi rubensowskimi kształtami. Ale kiedy to było…
Od czasu do czasu trafiają się jednak pozycje, które potrafią zaskoczyć jak choćby fantastyczna butelka od węgierskiego producenta Konyari. I to w jakiej cenie!!! Za 25-30 zł mamy istną eksplozję aromatów. Słodkie nuty tropikalnych owoców mieszają się z mineralną czystością. Wino kompletnie nie podobne do chardonnay a jednak.
Od czasu do czasu trafiają się także miłośnicy chardonnay. Jak pewien jegomość, który jest mi dobrze znany z imprez branżowych. Jegomość trzeba dodać – miłośnik, koneser. A w szczególności miłośnik bo jak go tak nie nazwać kiedy całą swoją miłość przelewa na butelki twierdząc, że jedni kolekcjonują kobiety a on wino. No cóż….
Ale on nie tylko przelewa, ale również wylewa, nie za kołnierz naturalnie. Ja rozumiem, że może komuś smakować Amphorae chardonnay bo sam jestem fanem tej izraelskiej pozycji, ale żeby tak całą butelkę wypić na dwa, duże Schott’owskie kieliszki? I to w 10 min? I to za 120 zł? Normalnie miłośnik…
Brak komentarzy